niedziela, 29 listopada 2015

133. Snów ciąg dalszy

Witam was!
Zapraszam na notkę i widzimy się w niedzielę!
- Tina

##################################################

Przez dłużącą się chwilę mam wrażenie, że Peeta podskoczy i stuknie pietami w powietrzu, ale on tylko patrzy mi w oczy. Jego twarz dopiero po jakimś czasie zaczyna wyrażać jakieś emocje. Najpierw bierze głęboki wdech.
- Naprawdę? – pyta.
Rysy jego twarzy robią się łagodne, a oczy nie dowierzają.
- Tak. Będziesz tatą. – szepczę.
Na jego twarz wypełza tak szeroki uśmiech, że nie potrafię go nie odwzajemnić. Peeta porywa mnie z miejsca i wiruje ze mną w ramionach głośno się śmiejąc. Trzymam się kurczowo jego szyi i nawet kiedy stawia mnie na ziemi czuje jeszcze zawroty głowy. Peeta przyszpila swoje usta do moich z taka siłą, że aż boli. Mimo to oddaję mu pocałunek z taką samą żarliwością i oddaniem.
Kładzie mi dłonie na plecach i przyciąga bliżej do siebie.
W tej chwili nie zastanawiam się czy sobie poradzę, czy na pewno mi się uda, bo wiem, że Peeta mi pomoże bez względu na wszytko i nie pozwoli mi się potknąć, a co dopiero przewrócić.
- Oh, Katniss... – szepcze miedzy pocałunkami.
Tak bardzo się cieszę, że mogę mu dać powód do takiego szczęścia. Odsuwa się i patrzy mi w oczy. Oboje staramy się złapać oddech, ale na naszych twarzach goszczą uśmiechy. Peeta sunie jedną  dłonią na moje biodro, a potem na brzuch, gdzie się zatrzymuje. Spogląda na swoją dłoń po czym szepcze cicho.
- Witamy.
Słysząc to, całkowicie się rozklejam. Kładę rękę na jego dłoni i uśmiecham się szeroko.
O to właśnie chodziło!
- Jeszcze wczoraj nie sądziłem, e to będzie możliwe. – wyznaje.
Spoglądam mu w oczy i widzę szklące się na nich łzy.
- Ja też nie. Przyznaję, że to niesamowity prezent urodzinowy.
- Nie da się ukryć.
Zbliża się do mnie i całuje moją skroń z szerokim uśmiechem.

Tej nocy znowu śnię o tajemniczej dwójce dzieci. Tak, jak dawniej – jest ich dwoje. Dziewczynka i chłopiec. Chłopiec jest definitywnie młodszy, a rozszalałe blond loki podskakują wokół szarych oczu, kiedy biegnie wzdłuż strumienia. Dziewczynka ma ciemne włosy, które smaga wiatr, kiedy oparta o moje ramie śpiewa ballady z dwunastego dystryktu. Znam je wszystkie. Nagle dziewczynka milknie, wyciąga rękę i wyławia listek z moich włosów. Zaczyna obrywać go, ale nie powraca do śpiewania.
- Dlaczego przestałaś śpiewać? – szepczę.
- Kiedy tata do nas wróci, mamo? – pyta melodyjnym głosikiem. Nie ma więcej niż osiem lat, a w jej oczach błyszczy ledwie widoczny smutek.
- Niedługo, skarbie. – pocieszam ją słabym głosem.
- Ostatnio też tak mówiłaś. – skarży się. – Chcę, żeby już był w domu.
- Ja też... Wiesz, że nie lubi wyjeżdżać.
Spogląda na swój listek i ze złością rozrywa go na pół. Wyrzuca go w trawę i spogląda na mnie zbolałym wzrokiem.
- Ale nie ma go już tak długo! – zawodzi.
- Ja też za nim tęsknie. – mamroczę. – Ale nie jest daleko i niedługo wróci. Ma ciężki problem do rozwiązania w pracy. Wiesz o tym.
- A co można zrobić, żeby wrócił szybciej? – naciska.
- Hmm... Może, jeśli bardzo, bardzo mocno sobie tego zażyczysz...
- Bardzo, bardzo sobie tego życzę! – mówi z przejęciem.
- Życzenia czasem się spełniają.
To nie byłam ja, czy siedząca obok mnie córka. Głos pochodził zza moich pleców. Wciągam głośno powietrze i odwracam głowę w stronę osoby mówiącej. Peeta kuca kilka metrów za nami z delikatnym uśmiechem na ustach. Słyszę głos córki krzyczący „tata!”, kiedy rzuca się w jego stronę. Chłopcu udaje się ją usłyszeć i zaczyna biec w stronę mojego męża, który już trzyma jedną w niedźwiedzim uścisku. W ostatniej chwili odbija się od ziemi i ląduje prosto w otwartych ramionach Peety, który już czekał na odebranie kolejnego dziecka. Przytula ich mocno do siebie, a potok słów wypływa z ust każdego z nich w tempie tysiąca na minute. On słucha cierpliwie nie wypuszczając ich z objęć.
- Tęskniłem za wami. A teraz przywitam się z mamusią, dobrze? – mówi ciepłym tonem.
Oboje niechętnie się od niego odsuwają, a ja podnoszę się z koca i zbliżam się. On Też wstaje. Dzieci zbiegają do strumienia, aby przynieść znalezione przez dziewczynkę rano błyszczące kamyki.
Uśmiech sam wypełza mi na usta, kiedy niechciana łza spływa mi po policzku. Rozkłada ramiona, a ja od razu się w nich znajduję. Potem całuje mnie przeciągle i długo, jakby przez ten jeden pocałunek chciał nadrobić wiele tygodni rozłąki. Czerpię przyjemność z wtulania się w jego ramiona zupełnie, jak za każdym razem, ale teraz zdaję się potrzebować tego dużo bardziej. Już od dawna nie byliśmy rozdzieleni na tak długo.
- Wróciłeś wcześniej...
- Tak. Miałem serdecznie dosyć tego śmierdzącego Kapitolu. Mam okropnie dosyć tego miasta. – wyznaje. – No i... Tęskniłem za wami zdecydowanie zbyt bardzo.

Sceneria się zmienia.

- Mamo... Mamo... – słyszę ciche pojękiwanie.
Uchylam oczy i zauważam twarz dziewczynki o niebieskich oczach. Podnoszę się powoli i przecieram oczy. Spoglądam w bok. Peeta śpi spokojnie wyczerpany po podróży.
- Co się dzieje? – pytam.
- Przyśnił mi się koszmar. – mówi. – Pomożesz mi go odpędzić?
- Oczywiście.
Drepcze za mną powoli trzymając w ręce swojego misia. Kładę ją do łóżka i przysiadam na jego kancie. Ona wyciąga się i przeciąga po czym kładzie głowę na poduszce i ziewa.
- Zaśpiewasz coś? W oddali łąki, może?
- Dobrze. – odpowiadam. – Deep in the meadow... Under the willow...
Under the willow...
Under the... Willow.
Willow.

Budzę się nagle. Oczy mam spowite mgłą. Przecieram je raz za razem, a słowo ciągle huczy mi w głowie. Kładę rękę na brzuchu i podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Willow. Masz na imię Willow. Będziesz mieć na imię Willow.

niedziela, 22 listopada 2015

132. Radosne wieści

Witam!
Prosiliście o coś dłuższego, więc proszę.
Kosogłos zainspirował mnie do napisania dzisiejszej notki.
Zapraszam do komentowania.
- Tina
##########################################################

Opieram się o balustradę schodów i zwracam twarz ku sufitowi. A więc to tutaj spędzę najbliższy rok...
Domek nie jest tak wielki, jak w wiosce zwycięzców. Nie potrzeba nam tyle miejsca. Zamiast siedmiu pokoi są trzy plus salon.
Nie widziałam nigdy chociażby zdjęcia tego miejsca, a mimo to czuję, że szybko się przyzwyczaję. Ten dom – położony na obrzeżach Londynu, jest w każdym stopniu tak idealny, jaki mógłby być. Ściany z drewna, ceglany kominek, ciepłe kolory, dużo roślin.
Prim by się tu spodobało, myślę i od razu popadam w lekki smutek. Zamykam oczy i potrząsam głową, aby odgonić wspomnienia mojej siostry stającej w płomieniach. Byłam tak blisko niej... Gdybym od razu pobiegła, chwyciła ją za ramię... Nie... Nic nie mogłam zrobić.
Peeta pochodzi do mnie i kładzie mi rękę na plecach.
- Podoba ci się? – pyta miękko.
- Idealnie. – odpowiadam nie zdolna do uśmiechu. Jestem, jak otwarta księga.
- Co się stało?
- Nic... Po prostu... Prim by się utaj spodobało. – szepczę niemal niesłyszalnie. Łzy stają w moich oczach. Tak dawno nie płakałam za siostrą.
Peeta przyciąga mnie do siebie i przytula mocno. Kładę głowę na jego ramieniu i pozwalam kilku łzom spłynąć po policzkach i splamić mu ubranie.
- Gdybym tylko mógł jakoś uśmierzyć twój ból...
- Po prostu zostań. Zostań ze mną. – szepczę mu w szyję.
- Zawsze, skarbie. Zawsze...

Przechadzam się dookoła.  Staram się zwiedzić wszystko jak najlepiej. Jest tu przepięknie. Nie tylko w domu. Można by myśleć, że  cała cywilizacja jest oddalona o setki kilometrów. W zasięgu wzroku znajduje się tylko duża polana i las, a dalej przepływa rzeka.
Starałem się, abyś czuła się tutaj jak najlepiej, powiedział Peeta, kiedy tylko przekroczyłam próg.
Stojąc po środku kuchni zaglądam za okno wychodzące na polną drogę i podjazd. Peeta wymienia uprzejmości i żegna ludzi, którzy przywieźli nasze rzeczy. Podaje mu rękę i potrząsa nią delikatnie.
Odchodzę od okna i niechcący trącam pośladkiem krzesło przystawione do wyspy. Odwracam się i zauważam kopertę leżącą na wyspie. Bielusieńka i idealna z dwoma nazwiskami na przodzie. W prawym dolnym rogu Katniss Everdeen, a w lewym górnym  Gale Hawthorne.
Patrze się na kopertę niczym na broń. Gale? Co Gale mi napisał? Decyduję się na nie wnikanie. To nie ważne chwilowo. Chwytam kopertę i chowam ja w kieszeni kurtki mojego ojca, którą wieszam na wieszaku. Słyszę odgłos otwieranych drzwi. Peeta wchodzi do środka i spogląda mi w oczy.
- Bierzmy się do roboty.
Zaczynamy od kuchni. Niespiesznie wypakowujemy kolejne kartony pełne kubków i talerzy. Praca idzie powoli, ale przed wieczorem zostaje nam tylko sypialnia. Wyciągam ubrania jedno po drugim, kiedy odzywa się Peeta.
- Co to?
Spoglądam na niego. Trzyma w rękach szkatułkę, w której trzymam kilka ważnych dla mnie rzeczy. Chwyta w palce naszyjnik ze zdjęciami mamy, Prim i Gale’a i unosi go do góry. Przygląda się uważnie wisiorowi.
- Nie podarowałaś go Posy? – pyta skonsternowany.
- Nie mogłabym. – przyznaję. – Dałam jej replikę.
Kiwa głową po czym odkłada wisiorek na miejsce. Następnie jego palce trafiają na perłę. Unosi ja do twarzy i przygląda się uważnie.
- Dałem ci ja podczas ćwierćwiecza. Prawda czy fałsz?
- Prawda. – mówię i uśmiecham się smutno. – Pomagała mi przebrnąć... przez to wszystko.
Kładę dłonie na spodniach i ścieram z nich pot. Złe wspomnienia na chwilę powracają. – Była dla mnie cząstką ciebie.
Jego twarz łagodnieje. Odkłada szkatułkę, w której znajduje się jeszcze broszka i spadochron na stoliczek nocny i wyciąga ku mnie ręce. Bez wahania wstaję i rzucam się w jego stronę. Potrzebuję jego bliskości teraz bardziej niż kiedykolwiek. Tuli mnie mocno do piersi i zanurza nos w moich włosach.
- Jak myślisz... To kiedyś zniknie? – pyta.
- Nie sądzę.


Dwa tygodnie mijają powoli. Nudzę się, kiedy Peeta jeździ do parlamentu czy pałacu i przez parę godzin muszę radzić sobie sama. Szczerze, to jest to okropnie nudne. Uczę się więc gotować z książki kucharskiej mamy, czytam co wpadnie mi w dłoń i już od lat nie byłam tak dobrze zaznajomiona z sytuacja polityczną w Panem.  Staram się zagospodarować wolny czas i notuję w pamięci, aby przywieźć z dwunastki więcej książek. Kilka razy dzwonią. Johanna, Annie, mama, Bariel, a nawet Beetee. Nawet doktor Aurelius postanowił sprawdzić moją sytuację psychiczną.
W każdym razie z wielkim utęsknieniem wyczekiwałam wycieczki do dwunastki.

kiedy wpadłam Johannie w ramiona, to przez długi czas nie mogła się ode mnie uwolnić. Jej córeczka także widocznie się stęskniła, bo zaczęła wymachiwać rączkami w kierunku Peety i płakać błagalnie. Rozpromieniła się, kiedy mój mąż wziął ją na ręce. Popołudnie spędziliśmy z rodziną Johanny i śliską Sae.
Teraz siedzę tu... Po raz kolejny. Odrętwiała i niewyspana, ale pełna nadziei. Dzisiaj są moje urodziny. Peeta obudził mnie śniadaniem do łóżka, ale znowu miał dużo do zrobienia w związku ze sprzedażą piekarni.  Gabinet doktor Evans pierwszy raz nie jest pusty. Siedzą tu jeszcze dwie szepczące między sobą kobiety, które udają, że nie ignorują. Ich co chwila odwracające wzrok oczy mówią jednak coś innego. Doktor Evans wywołuje mnie pierwszą, abym poznała wyniki badań. Dzięki bogu, bo o mały włos nie poprosiłam ich, aby przestały się na mnie gapić.
Siadam na przeciwko rozpromienionej doktor Evans.
- Jak się pani czuje?
- Dobrze.
I tu się gadka szmatka kończy. Kobieta spogląda na monitor przed sobą i wodzi wzrokiem po literach. Trwa to dosyć długo. Patrzy tam i patrzy, jakby szukała czegoś, czego tam nie ma.
A jednak, myślę. Nie ma na co liczyć.
Nagle Evans unosi brwi szeroko i spogląda w moją stronę, potem zwraca swoja uwagę ponownie na monitor.
- Pani Mellark... Jest pani w ciąży.
Zajmuje mi to kilka chwil zanim rozumiem co powiedziała, a właściwie bardziej zaczynam pojmować, a nie rozumieć. Mózg przetwarza informacje, zaczyna boleć mnie głowa. Doktor Evans kipi ze szczęścia, ale mnie kompletnie zatkało.
Udało się? Naprawdę się udało? Nieświadomy szeroki uśmiech wypływa mi na twarz, a moja ręka sama unosi się do brzucha.
Jestem w ciąży...
Przed oczami staje mi obraz małej dziewczynki bawiącej się w chowanego ze mną i z Peetą w ogrodzie. To dziewczynka z moich snów. Ciemne włosy, niebieskie oczy i szeroki uśmiech, który topi lód każdego serca.  Uśmiech, który powoduje, że nawet moje, poranione i skute lodem serce topnieje i ponownie zaczyna bić.
- Gratulacje!
Nie wiem czy na pewno, ale chyba ustalamy datę kolejnego spotkania, a ja dostaję w podarunku wydruk wyników badań, których ani ja ani nikt inny oprócz doktor Evans nie będzie potrafił rozszyfrować.
dziecko... Będę miała dziecko. Dziecko Peety. Moje oczy nieustannie zachodzą łzami na nowa, a ja nie mogę się otrząsnąć. Nagle czuję tak bezgraniczną miłość do tego maleństwa, jaką czułam do Prim. Uczucie, że muszę je chronić, chociaż musiałabym poświęcić wszystko co tylko mam.

Nagle znajduję się z powrotem w wiosce zwycięzców. Poranne, majowe słońce opada na moją skórę i mam wrażenie, że dodaje mi odwagi. Aż zdziwiona jestem tym, że brak we mnie wątpliwości. Zero.
Jak powiedzieć o tym Peecie? Wymyślić coś specjalnego czy po prostu mu o tym powiedzieć?
Żużel głośno chrzęści mi pod stopami, kiedy zbliżam się do schodów domu. Słyszę zza pleców wołanie.
- Katniss!
Odwracam się tak szybko, że splecione w warkocz włosy boleśnie uderzają mnie w twarz. Mama stoi w bramie wioski i uśmiecha się. Zbiegam po schodach prosto w jej stronę. Biegnę tak szybko, że o mały włos nie potykam się o własne nogi. Oplatam mamie ręce na szyi i przytulam ją mocno.
- córeczko... – szepcze i odwzajemnia uścisk. – Wszystkiego najlepszego. Masz dwadzieścia jeden lat. Czujesz się już stara?
Śmieję się cicho.
- Już nawet siwieję.
Odsuwam si od niej. Nie widziałyśmy się od wielu miesięcy i dobrze jest ją znowu widzieć. Mama przygląda się mnie z uwagą.
- Wyrosłaś na tak dzielną kobietę... Żałuję, że przegapiłam większość twojego dorastania.
- Byłaś chora. – bronię jej.
- To mnie nie usprawiedliwia. – mówi z żalem.
Patrzę na nią ze zbolałą miną. Ma nie całe czterdzieści pięć lat, a wygląda na dużo mniej. Zmarszczki w kącikach oczu i pierwsze oznaki siwizny to jedyne, co może odznaczyć jej wiek. Chwytam ją spontanicznie za rękę i pociągam.
- Chodźmy... napijemy się czegoś.
Peety nie ma w domu. Spodziewałam się tego. Pewnie jeszcze przez jakichś czas nie będzie dostępny.
Siadamy przy stole w jadalni, a ja nalewam nam obu po kubku herbaty ziołowej i stawiam parujące kubki na stole. Mama bierze łyk i uśmiech się lekko.
- To napój z mojej książki kucharskiej.
Nie jestem pewna, ale chyba się rumienię.
- Co się u was tutaj dzieje? Jak Peeta? Podoba ci się w Wielkiej Brytanii?
- Z Peetą wszystko w porządku, a Anglia jak na razie nie wyróżnia się niczym poza piękną naturą. Wszystko spowite już jest zielenią.
Gadka szmatka. Wymieniamy się nic nie znaczącymi wiadomościami, Dowiaduje się, że mama spotkała Vicka, który przyjechał ją odwiedzić.
- On ma już siedemnaście lat, a ty.. Dwadzieścia jeden. Zanim się obejrzę maleńka Posy będzie szła na studia, a Rory się ożeni...  – mówi tęsknie i wzdycha.
Kładę rękę na jej dłoni i ściskam. Mama spogląda w moje oczy i uśmiecha się delikatnie.
- tak szybko wszyscy rośniecie. Nie nadążam za tym, bo jedyne co robię cały czas, to praca. Za rzadko was widuję i po prostu nie jestem w stanie... – ociera łzę.
Uśmiecham się smutno. To prawda. Tak dawno nie widziałam mamy. Miesiące mijają tak szybko.
- Za miesiąc minie pięć lat od pierwszych  igrzysk...
- Tak... Dwa lata od waszego ślubu, trzy od wojny i... Śmierci...
- Prim. Prim, Finnicka, Boggsa, Coin, Snowa i całej reszty. – mówię z taką szybkością, że wymówienie tych wszystkich imion nie sprawia mi zbyt wielkiej trudności. – Było ich tak dużo.
- Dziesięć lat od śmierci waszego ojca...
- Dwa od śmierci Haymitcha. – dodaję.
- To zabawne, ale ciągle mam wrażenie, że pustka w domu jest spowodowana tylko tym, że ty polujesz lub jesteś u Haymitcha lub Peety, a Prim jest w szkole... Że Hazel Hawthorne ciągle opiekuje się dziećmi i śpiewa im kołysanki na dobranoc, a za kilka tygodni będzie następne losowanie. – szepcze i spuszcza wzrok.
Proszę... Mama jest w dwunastce od zaledwie godziny, a już obudziłam w niej te wszystkie złe wspomnienia. To powoduje, że moja propozycja o powrocie do dwunastki wydaje mi się okropnie głupia.
- Ja też czasami się czuję podobnie.
Zapada cisza, a my oddajemy się myślom o tym, co minęło. Mówią, żeby nie wracać do przyszłości, a doktor Aurelius szczególnie wiele razy mi to powtarzał, ale moim zdaniem trzeba czasami zajrzeć w tamtą część swojego umysłu. Trzeba wspomnieć ludzi, których się utraciło i ukochanych, których już się nie zobaczy.
Słyszę dźwięk otwieranych drzwi i domyślam się, że to Peeta. Słychać doskonale jego ciężkie kroki.
- Katniss?
- Tutaj! – odkrzykuję.
Mama wstaje i kieruje się w stronę korytarza. Wtóruje jej. Na widok Peety mama uśmiecha się szeroko.
- Pani Everdeen... – wita się mój mąż.
- Oh, Peeta. – szepcze mama i przyciąga go do siebie. Peeta obejmuje ją z uśmiechem na ustach. Po chwili odsuwają się od siebie i mama przygląda mu się uważnie.
- Wyglądacie oboje jakoś tak inaczej... Doroślej. – przyznaje.
- Cóż, nie widzieliśmy się spory kawał czasu.
- No tak... Ach, jak ten czas leci. Mam zamiar za chwilę odwiedzić Johannę i zerknąć na zdrowie Silvi... A ona ma już prawie rok! – dziwi się.
To się mamie wzięło na wspominanie.
- Fakt, mnie też to jakoś szybko umyka. – przyznaje Peeta po czym podchodzi do mnie i cmoka mnie czule w usta. Celowo unikam jego wzroku, aby nie wyczytał z moich oczu jakie wieści mam mu do przekazania. Cieszę się, że mama chce nas na chwilę zostawić.
- Idź... Jak wrócisz to zjemy jakichś lunch i pogadamy więcej. – mówię.
Mama odwraca się do mnie.
- Załatwię to szybko, szczerze, to kompletnie o tym zapomniałam. – mówi. – Wrócę niedługo i wtedy weźmiemy się, jak należy za świętowanie twoich urodzin.
Kiwam głową i uśmiecham się do niej.
Kiedy zamyka za sobą drzwi Peeta niemal natychmiast odwraca mnie ku sobie i patrzy mi głęboko w oczy. Kiedy opuszczam wzrok chwytam mnie za brodę i pociąga ją ku górze. Cóż, trzeba zrezygnować z próby zaskoczenia go w jakichś kreatywny sposób, bo czuję, że jeśli zaraz mu nie powiem, to nie wytrzymam.
Jego czy pełne są chłopięcej nadziei. Wyobrażam sobie, jak zareaguje dokładnie w chwili, kiedy mówię.
- Udało się. Będziemy rodzicami.

niedziela, 15 listopada 2015

131. Powrót kochanków

Witajcie, kochani i Happy Hunger Games Week! Tak! W przyszłym tygodniu większość z nas obejrzy kosogłosa i skłamałabym mówiąc, iż nie umieram. Wybieram się we wtorek (Szwecja) i odliczam godziny.
Dziękuję wam za bycie częścią fandomu i mojego fanfica.
A tymczasem - miłego czytania i nie zapomnijcie zostawić na dole komentarz.
- Tina
########################################

Mija zima. Mroźna i długa. Dopiero z początkiem kwietnia śnieg zaczyna topnieć, a moje i Peety obawy wzrastać.
Raz w miesiącu wybierałam się na badanie, które miało wykazać, że jestem w ciąży i za każdym razem nic nie zostaje wykryte. Grudzień – nic. Styczeń – nic. Luty – nic. Marzec – nic. Zaczęłam już powoli tracić nadzieję. Inne badania wykazały, że nie mam powodów, aby mieć trudności z zajściem w ciążę.  Z żadnym z nas nic nie jest nie w porządku. Widząc, jak i Peeta powoli traci nadzieję, kraja mi się serce. Za każdym razem, kiedy otrzymujemy kolejne wyniki testów smutnieje jeszcze bardziej. Nie ukrywam... Mnie też to dotyka. Nikomu nie powiedzieliśmy o staraniach.
Powoli przygotowujemy się do przeprowadzki. Boję się, jak cholera. Przez ostatnie miesiące ciągle się czymś stresuję.
Silvia zaczęła już stawiać pierwsze kroczki, przez co Johanna zaczęła być niezwykle ostrożna, jeśli chodzi o nią. Ciekawe, czy będzie podobnie ze mną . O ile w ogóle...
Widząc, jak rośnie w oczach czasami się zastanawiam czy Johanna też to zauważa. Może chciałaby spowolnić proces.
Śliska Sale obiecała zajmować się domem pod naszą nieobecność. Nie zgodziła się na przyjęcie zapłaty, co sfrustrowało zarówno mnie, jak i Peetę.  A czasu do wyjazdu co raz mniej.
Siedzę w prawie pustym pomieszczeniu po raz kolejny czekając na wyniki testów. Peeta miał pójść ze mną, ale miał do załatwienia kilka spraw związanych z przeprowadzką. Zapewniłam go, że z mojej strony nic się nie stanie i dopiero wtedy dał mi wyjść.  Stoją tu dwa fotele i kila krzeseł, a do tego półka z magazynami. Kolory są spokojne i stonowane.
Za każdym razem, kiedy siedzę tu w tym pokoju doktor Evans jestem tak samo przerażona. Co jeśli dzisiaj jest ten dzień? A co jeśli ten dzień nigdy nie nadejdzie? Peeta mówi, żeby nie tracić nadziei, ale mimo to...
Doktor Evans woła mnie do siebie. Wstaję i w ślimaczym tempie wchodzę do jej gabinetu. Siadam na przeciwko jej biurka, a ona zajmuje miejsce przed mną. Jak zawsze się uśmiecha.
Evans jest lekarzem z piątki. Sprowadziła się tutaj kilkanaście miesięcy temu i poleciła mi ją sama Johanna.
- Zobaczmy więc co tam mamy. – mówi spoglądając na komputer. Wpatruję się w nią z oczekiwaniem. Patrzy z wielką uwag ą i mam wrażenie, że myśli. Chwyta kartkę papieru leżącą przed nią na stole i wpisuje coś w puste pole. W końcu ona zaciska usta i wzdycha.
- Niestety, proszę pani... Znowu nic. Przykro mi.
Wzdycham zrezygnowana.
- Możliwe, ze są państwo jedn ą z par z mianem niepłodności idiopatycznej, a znaczy to, że potrafi się podać powodów trudności z poczęciem. Polecam jednak zrobić jeszcze jedne badania zanim się poddamy.
Kiwam głową, chociaż „poddaMY” zabrzmiało trochę dziwnie. Chce mi się płakać. Może to naprawdę nie jest mi dane. Może i jestem młoda, ale jak to się mówi chcemy tego, czego nie możemy mieć.
- Państwo wyjeżdżają, prawda? Czy planujecie odwiedzić dwunastkę w najbliższym czasie?
- Siódmego maja. Na trzy dni.
- Świetnie. Proponuję więc spotkanie ósmego maja, dobrze?
- Dobrze.
Spogląda na moją zbolałą minę i widać w jaj oczach skruchę.
- Kiedyś wam już się udało. Kibicuję wam.
Ech... Mówi o wymyślonej przez Peetę ciąży. Tamtej, która miała na celu zawieszenie igrzysk ćwierćwiecza. Ona nie wie, że wtedy wcale nie byłam w ciąży. Możliwe, że od zawsze było tak, jak jest.
- Dziękuję.
Trzeba oddać sprawiedliwość doktor Evans – stara się mnie pocieszyć. Słyszałam już od niej teksty w stylu „Do trzech razy sztuka” czy „Następnym razem się uda”, jakby to ona była w mojej sytuacji. Może naprawdę wczuwa się w uczucia swoich pacjentów, a może chodzi o mnie i Peetę. W końcu mimo wszystko od zawsze zaszczytem było przyjmować poród dziecka zwycięzcy, a co dopiero dwoje zwycięzców i to nie zwyczajnych, a nieszczęśliwych kochanków, których zna całe Panem. Rzygać się chce.
Wystarczy, że spoglądam Peecie w oczy, a on już wie. Wie, że znowu nic się nie stało. Jego mina rzednie i obejmuje mnie mocno. Wzdycha głośno.
- Może czas dać sobie spokój. – szepcze z rezygnacją.
- Nie. To ty zawsze powtarzasz, żeby nie tracić nadziei. Jeszcze raz. Chociaż raz.

Patrzę, jak mężczyzna w ciemnym roboczym ubraniu ładuje ostatnie pudło na ciężarówkę. W środku znajduje się kilkanaście podobnych pudeł, które przez ostatni tydzień pakowałam z pomocą Johanny i Peety. Bierzemy ze sobą tylko ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wyjeżdżamy stąd na stałe.
Johanna przygląda mi się zaciekawiona.
- Źle wyglądasz.
- Dzięki. – mówię ironicznie.
- Coś się stało?
Wzdycham.
- To po prostu ten wyjazd. Stresuję się.
Johanna kiwa przez chwilę głową. Nasze spojrzenia się krzyżują, a jej oczy wypełniają się łzami. Nagle porywa mnie z miejsca i mocno przytula. Ze smutnym uśmiechem odwzajemniam jej uścisk.
Zastanawiam się czy jej powiedzieć. Tak długo trzymaliśmy to dla siebie, a wiem, że Johanna powiedziałaby mi o czymś takim. A może nie powinnam...
- Katniss... Poważnie, co jest? – pyta z naciskiem.
Biorę głęboki wdech. Tak głęboki, że powietrze nie mieści mi się w płucach.
- Wszystko dobrze... Zobaczymy się za dwa tygodnie.
- Racja. Twoje urodziny.
Odsuwa się ode mnie i pociąga nosem.
- Katniss? – Peeta woła mnie z głębi domu. Wchodzi do kuchni, gdzie stoję z Johanną i obdarza nas przepraszającym spojrzeniem. – Przykro mi, skarbie, ale musimy iść.
Kiwam głową zaciskając usta.
Odwracam się do Johanny i obdarzam ją niedźwiedzim uściskiem.
- Będę tęsknić. – szepczę.
- Ja też. Aa... I... Powodzenia.
Odsuwam się i uśmiecham.  Peeta podaje mi płaszcz. Przyjmuję go i nakładam na ramiona. Przytrzymuje mnie pod rękę o wychodzimy na dwór.
Zima dopiero zaczyna opuszczać dwunastkę. W tym roku była wyjątkowo ostra. Śnieg jeszcze gdzieniegdzie leży i topnieje, ale idzie mu to w ślimaczym tempie.
- Będę tęsknic za dwunastką – przyznaję, kiedy wsiadamy do podstawionego samochodu.
- Potraktuj to jak wakacje. Zanim się obejrzysz będziemy znowu w domu.
Uśmiecham się delikatnie. Spoglądam na Johanne, która stoi w miejscu na werandzie i macha do nas. Odmachuję jej.

niedziela, 8 listopada 2015

130. Namysł

Witajcie! Zapraszam na nowy rozdział.
Pojawiają się pytania kiedy nowe rozdziały. W każdą niedziele jeden.
-Tina
############################################


We śnie jestem na arenie ćwierćwiecza, a jest ze mną tylko Peeta, który wpada na pole siłowe, a nie ma z nami Finnicka, bay mógł go odratować. Nieporadnie staram si odtworzyć jego ruchy, ale większość z techniki, jakiej używał zatarła mi się w pamięci, więc oczywiście nic z tego nie wychodzi. Na koniec rzucam się na ziemię i drę się wniebogłosy. 

Koszmar był dokładnie tak krótki,  aby zmieścić się w godzinie mojego snu. Dokładnie tyle przespałam, ale o dziwo nie budzę się oszalała... Raczej odrętwiała ze strachu.
Peeta śpi obok mnie ciągle obejmując mnie ramieniem. Taki spokojny.
Na jego widok strach związany ze snem automatycznie znika i zostaje zastąpiony rozczuleniem.
Ostrożnie zdejmuję z siebie jego ramię i wyślizguję się spod kołdry. Ogarnia mnie przyjemne uczucie szczęścia związane z Peetą. Spoglądam w jego stronę. Zaledwie wczoraj bałam się, że to koniec. A dzisiaj... Przypominam sobie nagle moje wczorajsze słowa. „Dobrze. Zgadzam się”, a na moją twarz wypływa uśmiech. Peeta był tak nieskończenie uradowany, a ja chcę mu wynagrodzić wszystko co go przez mnie spotkało. Z drugiej jednak strony czuję się przerażona. Jak nie wiem co.
wraz z przerażeniem wracają do mnie myśli o Gale’u. Gdzie jest teraz? Czy jeszcze żyje?
Ta myśl jest tak mroczna, że potrząsam głową, aby ją od siebie odpędzić.
Chwytam jeansy i koszulkę z szafy i wchodzę do łazienki. Muszę to wszystko przemyśleć.

Zaparzam kubek herbaty, gdyż nie wiem kiedy Peeta się obudzi. Siadam przy stole w jadalni i kładę stopy na sąsiednie krzesło. Prawie nigdy tutaj nie przebywam. Być może dlatego, iż widziałam setki umierających osób na identycznym stole w jadalni mojego domu. Przychodzi mi do głowy pytanie – Co ja zrobię z tym domem? Teraz jest on już kompletnie pusty. Johanna i Leevie mieszkają razem z Silvią i rodzeństwem Leeviego w miasteczku, a chwilowo pomieszkuje tam Annie, ale niedługo pojedzie do domu. Co mam więc z nim zrobić? Zachować? Sprzedać? Ktoś zapewne nie miałby nic przeciwko mieszkaniu w Wiosce zwycięzców. Mimo wszystko te domy nadal są najbardziej luksusowymi w dwunastce.
Przypominam sobie o wczorajszym postanowieniu. Może jednak lepiej go zachować. Na przyszłość.
Wracają do mnie wspomnienia snów sprzed kilkunastu miesięcy. Przypominam sobie dwoje dzieci. Dziewczynkę o ciemnych włosach i niebieskich oczach oraz chłopca o jasnych włosach i niebieskich oczach. Lotous i Ren. Nie wiedzieć czemu imiona z moich dawnych snów o dwójce szczęśliwych dzieci wryły mi się w pamięć.  Możliwe, że dlatego, że na siłę chciałam je zapomnieć.
Mieszam łyżeczką w kubku patrzeć na brązowy płyn.  Patrzę na bliznę na mojej ręce po postrzale. Ręka bezustannie mi się trzęsie.
Dzieci... ja naprawdę to zrobiłam? Tak... Niewątpliwie tak. Mam jednak wątpliwości. Dam sobie radę?
Nie... Nie ma mowy, abym dała. To jakichś koszmar... jak ja mogłam to zrobić? Ja się przecież nie nadaję do tej roli! Chcę wydać dziecko na en pozbawiony ludzkich uczuć świat? Na ten świat, gdzie przez lata walczyłam o życie, a kilka lat temu sama doszłam do wniosku, że nic się ie zmieniło. Plutarch mówił sam, że pamięć ludzka nie trwa długo. Może za kilka lat, miesięcy bądź dni rozpęta się nowa wojna. Już za rok odbędą się nowe wybory. Kto wie, kogo wybierze Panem? Może nowy prezydent będzie taki, jak Snow lub Coin, albo ktoś jeszcze gorszy. Co, jeśli Plutarch miał racje, kiedy mówił, że jesteśmy głupimi istotami dążącymi do samozniszczenia? Po raz kolejny słowa Peety z wywiadu z cezarem nie wydaję mi się pozbawione sensu.
Czy nasi wrogowie na pewno są zlikwidowani na dobre?
- Hej. – słyszę głos i odwracam się.
- Obudziłeś się.
Uśmiecha się.
- Tak. Przez chwile miałem nawet wrażenie, że wczoraj mi się przyśniło, ale zdałem sobie sprawę, że nie jestem w salonie, więc raczej mało prawdopodobne. – mówi.
- Dlaczego w salonie?
-Nie chciałem iść spać. Nie tylko ty miewasz ciężkie noce.
No tak. Podchodzi do mnie powoli po czym pochyla się nade  mną i całuje moją skroń.  Wzdycham zamykając oczy.
- Wiesz, że możesz zmienić zdanie, prawda? – pyta nie odrywając ust od mojej głowy.
Dalej, Katniss. Możesz się jeszcze wycofać! Zrób to... Wycofaj się! Powiedz, że tamta decyzja była podjęta pod wpływam chwili!
- Nie zmienię.
- Jesteś pewna?
Nie! Nie, nie nie nie!
- Tak.
Dlaczego ja się ze sobą kłócę? Uciszam głupi głosik w mojej głowie. To. Dla. Peety. Jestem mu to winna.
- Tak. – powtarzam. – Jestem pewna.
- Dobrze. – mówi i uśmiecha się. – Muszę z tobą jeszcze o czymś porozmawiać.
Spoglądam na niego pytająco. Prostuje się i siada obok mnie.
- Pamiętasz ofertę od księcia Carl’a?
- O zostaniu doradcą w Anglii?
- Tak. Widzisz... Ja nigdy tak do końca mu nie odmówiłem i kilka dni temu zadzwonił i wznowił propozycję. Gdybym ją przyjął wiązałoby się to z przeprowadzką do Wielkiej Brytani.
Przygryzam dolną wargę.
- I... Przyjąłeś posadę?
- Poprosiłem, aby dał mi czas do namysłu. Pomyślałem, że jeśli będziesz chciała ode mnie odejść, to pojadę, a jeśli nie, to to z tobą omówię. I jak? Co o tym myślisz?
Odejść od niego? Wzdrygam się w myślach. Widzę po nim, że zależy mu na tym. Bardzo.
- Nie jestem pewna...
- Oczywiście nikt nie mówi, żebyśmy zostali tam na zawsze i nigdy nie przyjeżdżali do Panem. Chciałbym zmienić coś na tym świecie, a może dzięki temu kiedyś uda mi się zmienić coś w Panem. Może kiedyś zasiądę w rządzie Panem, a wtedy mógłbym zając się rzeczami, których jeszcze nie naprawiono.
Słyszę w jego głosie zaangażowanie. Właściwie, to dlaczego nie? Tak, jak powiedział – nie musimy wyjeżdżać na zawsze.
- Kiedy miałoby to nastąpić?
- Pod koniec kwietnia. Wiem, że maj to miesiąc, w którym dużo się dzieje, ale...
- Niech będzie. – przerywam mu. – Jest niewiele osób, którym bez wahania oddałabym władzę nad światem, a ty stoisz na ich czele. Bez wątpienia pomożesz rozwiązać wiele problemów w najlepszy możliwy sposób. Niech będzie.
Uśmiecha się półgębkiem.
- Dwie takie ważne decyzje w zaledwie kilka godzin?
- Wiem co robię. –odpowiadam.
Oby. – dodaję w myślach, ale tego Peeta nie musi słyszeć.
- Johanna?
- Hej. – szepcze.
Widząc ją mam wrażenie, że nie widziałyśmy się od wieków, chociaż tak naprawdę minęło tylko kilka dni. Ubrana jest w kanarkowożółty płaszcz, który w połączeniu z jej ostrymi rysami tworzy niezły kontrast. Chwytam ją za rękaw i wciągam do środka po czym obejmuję ją szczelnie ramionami. Johanna obejmuje mnie w odpowiedzi.
- Ech... Co ty wyprawiasz, ciemna maso?
Ach... Ciemna masa... Kiedyż to to przezwisko wypłynęło spoza ust Johanny Mason po raz pierwszy? W szpitalu w trzynastce, gdzie dwie pokaleczone dziewczyny starały się poprzez uśmierzanie bólu narkotykami wrócić na prostą. Pamiętam nieustanne treningi w deszczu i w błocie.
A jednak obie żyjemy.
- Ja... Nie wiem. – wyznaję nie mając na myśli tylko mojej wycieczki do trzynastki. – Ja na prawdę nie wiem.
I w tej chili właśnie, mam ochotę się rozpłakać. Ciężar ostatnich miesięcy przytłacza mnie i chciałabym móc z kimś omówić moje obawy, co wydaje mi się dziwne. Nigdy nie byłam osobą otwarcie mówiącą o swoich problemach i zastanawiam się czy powinnam to zmieniać. Dochodzę do wniosku, że w jakiejś części nie powinnam i trzymam się jej.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie... Wszystko gra.
Ona kręci głową.
- Wy kosogłosy potraficie okropnie grać na nerwach.
- I nie tylko

niedziela, 1 listopada 2015

129. Podłoga

Heej!
Wiem, że się spóźniłam. Miałam problem z komputerem i zastanawiam się na wymienieniem go na nowy. Kolega dopiero wczoraj naprawił mi połączenie z netem.
Ta notka jest komuś dedykowana. Oli S. Moja kochana najlepsiejsza przyjaciółko na świecie kocham cie i życzę ci w tym doskonałym dniu sto lat!
Zapraszam do czytania i nie zapomnijcie o komentarzu!
-Tina
##############################################
Powoli odzyskując świadomość czuje, że jetem przez kogoś obejmowana. Co więcej - ja sama obejmuję tę osobę dużo mocniej niż by przystało. Czuję znajomy zapach. Nie wiem, jak to możliwe, że trzyma on się jego ciała i ubrań tak nieodłącznie i nigdy nie znika.  I w tej tutaj chwili nie obchodzi mnie, co mówiła mi Annie. Chcę tylko, aby Peeta mnie obejmował i nie obchodzi mnie czy to, że w tej chili pragnąc jego uwagi jestem samolubna. Nie chcę, żeby odchodził. Chcę, żeby został tutaj, ze mną i już nigdy mnie nie opuszczał. Powoli zaczynam się rozluźniać. Moja głowa spoczywa na ramieniu Peety, a ręce na jego karku. Mój płacz, to jedyne, co wypełnia głuchą ciszę. Moje szlochy przypominają mnie samej o koszmarze.
Przed oczami staje mi widok prezydenta Snowa oblizującego krwiście czerwone od krwi wargi i mówiącego "a oto kara". Nawet Coin ze strzałą w gardle nie przeraziła mnie tak, jak on. Jego ślepia wcale nie były ludzkie. gdyby chciał mógłby łatwo zostać jadowitym wężem.
W objęciach Peety, czuję się, jak w domu. Jestem w domu. Peeta nakreśla pocałunkami ścieżkę od mojego ucha do obojczyka rozluźniając mnie tym jeszcze bardziej i widząc, że nie sprzeciwiam się, kontynuuje. To nasz pierwszy czuły moment od przeszło dwóch miesięcy, co wydaje się absurdalnie głupie. Zwłaszcza teraz, kiedy uświadamiam sobie, jak bardzo brakowało mi tej najbliższej mi osoby i jak bardzo tego potrzebuję.
Odsuwam się od niego  i spoglądam w jego oczy. Błękitne i błyszczące, ale zasnute mgłą i nieziemsko smutne.
Zastanawiam się, jak wyglądają moje. Mój płacz jeszcze do końca nie ustał, więc są pewnie wypełnione łzami i zaczerwienione.
W pokoju pali się światło i ze zdumieniem zauważam,  że siedzimy na podłodze. Rozglądam się zdezorientowana.
- Dlaczego ja jestem na podłodze.
Spoglądam z powrotem na niego. Kreci głową.
- Nie wiem. Kiedy tu przyszedłem wiłaś się na podłodze i krzyczałaś. - wyjaśnia i spogląda w bok. - Twoje koszmary wróciły?
Odpowiedź na to pytanie jest taka oczywista, że mam wrażenie, że nie muszę odpowiadać, ale cisza, która zapada daje mi do zrozumienia, że Peeta oczekuje odpowiedzi.
- Tak.
Przez okres średnio pięciu miesięcy przed tym całym bagnem - ja i Peeta zaznaliśmy błogiego spokoju po nocach. Przez ten okres żadne z nas nie miało koszmarów i przesypialiśmy całe noce w spokoju. Był to najbardziej spokojny okres naszego małżeństwa. Budzenie się wypoczęta było czymś wspaniałym i oboje mieliśmy dzięki temu dobry humor. Wszystko było prostsze.
To zaczęło się walić, kiedy zaczął się ten cały cyrk.
- Moje też. - przyznaje. - Ostatnio musiałem nawet prosić jednego faceta, żeby zagrał ze mną w prawda czy fałsz.
Zaciska usta i kręci głowa, jakby wstydził się swojej słabości i tego, że nie potrafi zwalczyć wspomnień. Spontanicznie chwytam go za rękę.
- Następnym razem możesz mnie prosić.
Spogląda na nasze złączone dłonie, a potem w moje oczy. Łzy przestają już cieknąć. Pociągam nosem.
Peeta wyrywa dłoń z uścisku. Zaskoczona ma przez ułamek sekundy do niego żal, ale potem on chwyta mnie w pasie i przyciąga do siebie na długi pocałunek. Nie mogąc się powstrzymać odwzajemniam pocałunek z zapałem, jaki rzadko mi się zdarza, a z moich oczu znowu zaczynają płynąć łzy. I bynajmniej nie czuję się samolubna. w tej chwili chcę jemu dać to, co wcześniej mu tyle razy odbierałam.
Mam wrażenie, że jestem mu to wszystko winna. Obiecywałam mu, że nie opuszczę go za żadne skarby, a wystarczyło coś takiego, żebym uciekła.
Jestem okropna.
Całuję go długo i namiętnie i mam wrażenie, że oboje się nad czymś zastanawiamy i, że mimo wszystko nie oddajemy się w pełni.
- Nie myśl już. - szepczę i wracam do poprzedniego zajęcia. Chyba mnie słucha.
Zdyszana odsuwam się od niego. Za lekko zaróżowione policzki, a w kącikach ust błąka się uśmiech, który rośnie z każdą sekundą.
- Co? - pytam.
- Nic - odpowiada i znowu mnie całuje. Ile ja bym dała, aby móc przeczytać jego myśli.
Peeta odrywa się od moich ust i wstaje po czym podaje mi rękę i pociąga mnie w górę. Bolą mnie plecy. Ciekawe, jak długo czasu spędziłam na podłodze.
- Chodźmy lepiej spać. - mówi do mnie. Kiwam głową i chcę się położyć, ale mnie przytrzymuje. pooglądam na niego pytająco. Chyba się zastanawia nad tym, co chce powiedzieć. - Mogę zostać?
- Ale głupie pytanie. Oczywiście, że tak. - szepczę patrząc mu  oczy.
Oddycha z ulgą.
Kładziemy się obok siebie. Ja na boku, a Peeta obejmujący mnie od tyłu z twarzą zanurzoną w moich włosach. Mam ochotę zostać tak na wieczność.
- Chciałaby zatrzymać ten moment. Tu i teraz, aby móc żyć w nim na zawsze. - cytuję go. Bardziej czuję niż słyszę jego uśmiech.
- Nic nie staje na przeszkodzie. Kocham cie, skarbie.
Na moją twarz wypływa głupawy uśmiech. Ściskam jego rękę.
- Ja ciebie też.
Czuję się, jakby ktoś zdjął mi ciężar z pleców. Błogie uczucie.
Zamykam oczy. Jednak jedna myśl nie pozwala mi zasnąć. jedna głupia myśl stawia mnie przed sądem i każe mi sobie wszystko wyjaśnić. Nie mogę się powstrzymać.
- Peeta... O czym myślałeś?
- Co? - pyta zaspany. Widocznie wyrwałam go z półsnu.
- No wiesz... Tam na podłodze. Wydawałeś mi się zamyślony. o czym myślałeś?
Wzdycha głośno. Znowu wyczuwam jego uśmiech, ale mniejszy. \
- To może zabrzmieć głupio, ale... Wyobraziłem sobie dziewczynkę.
- Dziewczynkę?
- Tak. Dziecko z szarymi oczami. Nasze dziecko.
dotyka mnie tym do żywego. Już już mam się wzdrygnąć, kiedy dociera do nie pewien fakt. Co mogłabym jeszcze dać Peecie, aby go uszczęśliwić? Jak zrekompensować mu wszystkie jego krzywdy?
To może byś to czego potrzebujemy. To, co pomoże nam zrosnąć się trwale.
Czy potrafię to zrobić? Czy nadaję się na... Matkę? Wyobrażam sobie małą dziewczynkę, ale nie z szarymi tylko błękitnymi oczami. Identycznymi, jak Peety.
Czuwają nad nami zaufani ludzie. nie boję się już o nasze bezpieczeństwo.
To właśnie ten świat. ten, który wyobrażałam sobie na arenie ćwierćwiecza. Miejsce bez głodowych igrzysk. Miejsce wolne od wojny. Miejsce, w którym dziecko Peety byłoby bezpieczne.
"Będzie z ciebie fantastyczna matka", powiedział wtedy. Czuję coś, że on mi w tym pomoże.
- Ty naprawdę tego pragniesz, prawda? - pytam.
- Tak. - odpowiada bez namysłu.
Przygryzam wargę i chwile milczę po czym szepczę.
- Dobrze. Zgadzam się.
- Co?
Podrywa się, jak poparzony. Na jego twarzy zauważam niedowierzanie. Uśmiecham się.
- Dobrze. Zgadzam się. - powtarzam.